W swoim nowym tomie Dycki nie odchodzi od stworzonej przez siebie konwencji,
bo i cały czas pisze jeden, niekończący się, wiersz. 'Bezzasadność' pewnych
powracających fraz tłumaczy, jak to się dzieje, że Tkaczyszyn, cały czas
robiąc to samo i w taki sam spos�b, uwodzi, niepokoi i ekscytuje. Bezzasadność
napomknień - uwodzicielska, olśniewająca - gra pierwsze skrzypce, a my staramy
się uchwycić tego, co tak bardzo nie ma znaczenia, że aż staje się konieczne.
Wydanie drugie, skorygowane.
biór sześćdziesięciu wierszy Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego na sześćdziesiąte
urodziny poety. Autor wyboru Jakub Skurtys wyszedł od pytania: Jaki jest mój
Dycki?, a w odpowiedzi ułożył tom ukazujący poetę jako darczyńcę wiedzionego
zasadą do ut des, ale też jako drapichrusta i szmuglera, który niekiedy
przychodzi do nas bez niczego, niczym gołodupiec na wesele, z dziurą w sercu
zamiast podarunku. W tomie ułożonym przez krytyka nie w kontrze do poprzednich
wyborów, lecz w przyjacielskiej relacji z nimi znalazły się wiersze o różnych
formach fraternizowania się, o uwodzeniu i wywodzeniu w pole, o wodzeniu na
pokuszenie i pokucie, o dawcach i biorcach, a przede wszystkim o utracie i
umiejętności godzenia się na brak. Dobre słowo urasta więc w poezji Dyckiego
do miana etycznego zobowiązania staje się ekwiwalentem symbolicznej wymiany,
domaga się od czytelników zaufania i wrażliwości.
Ciało dyciowego wiersza znowu straceńczo tańczy przed czytelnikami. Tańczy
ciało prywatne - bolące, chore, słabe, rozedrgane między pragnieniami a
ograniczeniami. Ciało, które wybija - stopami, synkopami, perseweracjami -
poetycki rytm nawet wtedy (lub zwłaszcza wtedy), gdy nie domaga głowa, a
antyświryna zaciemnia wyrazistość. Na pograniczu rozumu i szaleństwa tańczy
też poetyckie ciało publiczne: uwikłane w społeczeństwo i historię, targane
sprzecznościami, schizofrenicznie rozrywanena scenie pamięci między polskością
a ukraińskością. I znowu schodzące się, godzące, scalone - w niepowtarzalnym
idiomie poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
Der obsessive Umgang mit Tod, Eros und Krankheit ist signifikant für Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, dem rätselhaftesten und wortmächtigsten Gegenwartsdichter Polens. In »Norwids Geliebte« führt er uns in seinen Herkunftsort Wólka Krowicka, den er selbst schon lange nicht mehr besucht hat, und bedenkt alle Verstorbenen der Gegend, die nicht vergessen werden sollen, mit Gedichten. Im Zentrum des Bandes steht aber »Norwids Geliebte«, seine sich selbst zur Geliebten des romantischen Dichters Cyprian Kamil Norwid stilisierende Mutter, ihr Hang zum Alkohol, ihre Schizophrenie. Sowie sein tyrannischer Vater, »der Ernährer«, der ihnen verbot, die regionale ukrainisch-polnische Mischsprache Chachlakisch zu sprechen. Genau genommen schreibt Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki nicht über die Verstorbenen, vielmehr kommen sie zu ihm: »mich besuchen menschen die es / heute nicht mehr gibt«. Als Nachwort hat der Autor dem Band eine erhellende biografische Fußnote beigegeben, in welcher er von der gesellschaftlichen Ächtung der Mutter aufgrund der Kriegsverbrechen ihres Vaters erzählt, von ihren Erkrankungen, vom Zauber ihres gemurmelten, frei improvisierten Gedichtvortrags und von den Verfluchungen durch seinen Vater.
Er ist von allem fasziniert, was wir gern ausschließen und als unrein erklären. Es ist der Schmutz, durch den sich seine Lyrik hindurcharbeitet. Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, eine der großen unverwechselbaren Stimmen der europäischen Poesie, wählt gesellschaftliche Randzonen als Schauplätze seiner Gedichte: Sterbezimmer, Friedhöfe, Stricherbars, Bahnhofstoiletten, Krankenhäuser, verlassene Orte. An ihnen konzentrieren sich zentrale Momente seines Lebens, wie Schizophrenie und Tod der Mutter, das Sterben seines Freundes Leszek oder homosexuelles Begehren. Manisch obsessiv kreisen seine Gedichte um diese Motive. In immer neuen Anläufen, durch Wiederaufnehmen von Versen und Satzfragmenten versuchen sie ins Zentrum des Nichtfassbaren vorzudringen – als würde Dycki ein einziges Gedicht schreiben, das immer wieder neue Gestalt annimmt. Mal düster, mal beschwingt, pendeln diese vielstimmigen Lieder zwischen Wohlklang und Derbheit, zwischen der Scheu sich zu zeigen und dem Sich-zeigen-Müssen. tumor linguae präsentiert eine fokussierte Auswahl aus den acht Gedichtbänden des Autors, die dem von Doreen Daume übersetzten Buch Geschichte polnischer Familien (Edition Korrespondenzen 2011) vorangingen.