Można streścić tę książkę za pomocą liczb: Prawie 14 milionów ludzi w Polsce
jest wykluczonych komunikacyjnie. Średni wiek polskich wagonów to 25 lat. Do
więcej niż 20% sołectw nie dociera żaden transport publiczny. W 1989 roku
polską koleją podróżowało miliard pasażerów rocznie. Dziś o 700 milionów
mniej. Można też spróbować w taki sposób: Halina nie ma prawa jazdy, więc
rzadko wychodzi z domu. Grażyna jechała pociągiem, który się palił. Mieszkańcy
Raszówki ukradli pociąg prezydentowi Lubina. W Łubkach bus nie przyjechał, bo
kierowca musiał obejrzeć mecz.
Podobno praca leży na ulicy. Niejeden z bohaterów tej książki się o nią
potknął. Bezrobocie jest najniższe od ponad dwóch dekad, a warunki na rynku
pracy dyktują pracownicy. Ponoć. Są wykresy i tabele, które to mają
potwierdzać, są analitycy, którzy te słowa powtarzają jak mantrę, są politycy,
którzy się tym zdaniem zachłystują.I są ludzie, którzy rynkiem pracy nie
potrząsną. Rynek ich połknie i wypluje.Ta książka jest o nich. O Ilonie
Pujanek, która powiesiła się w noworoczny poranek – możliwe, że z powodu
mobbingu. Tylko czy polskie prawo definiuje, czym jest mobbing?O
przedsiębiorcy budowlanym, który wprawdzie nielegalnie zleca pracę, ale nie
podlega kontroli PIP-u.O zwalnianych pracownicach Almy, które nawet w pustym
sklepie musiały przestawiać towar na półkach.O marszach bezrobotnych w czasach
wielkiego kryzysu i o ludziach bezrobotnych osiem dekad później, w kraju, w
którym podobno bezrobocia nie ma; o coraz bardziej oswojonych z prekarnością
młodych ludziach. To reporterski rzut oka na polski rynek pracy – historycznie
i dziś. Jak bardzo ten rynek się zmienił od czasu, kiedy chałupnicy przeszli z
domowych warsztatów do fabrycznych hal? Jak bardzo kryzys wczesnych lat 90.
różnił się od kryzysu lat 30., gdy bezrobotni organizowali strajki? I wreszcie
- co to znaczy nie pracować w świecie, w którym ponoć nie pracuje tylko ten,
kto nie chce?
Krahelska. Krahelskie. Halina, Wanda, Krystyna. Trzy kobiety, jedno nazwisko,
zbliżone lata aktywności, ta sama klasa społeczna. Często je mylono,
dopisywano im nieistniejące pseudonimy, litery w nazwisku, przypisywano nie
ich intencje, mieszano szczegóły biografii, jeden życiorys rozpisywano na trzy
albo – częściej – trzy zlepiano w jeden. Tylko jak to opowiedzieć? –
zastanawia się Olga Gitkiewicz. Halina Krahelska, legendarna inspektorka
pracy, działaczka społeczna i komunistka. Kwestionowała każdy system, a na
obiad podawała pogadankę o zatrudnianiu dzieci w łódzkich fabrykach
włókienniczych, choć przecież gotowała podobno znakomicie, goście chwalili
zwłaszcza jej pieczyste, i piekła mazurki. Nikomu się nie kłaniała. Wanda
Krahelska, zamachowczyni z dobrego domu, stała na balkonie w peruce, gdy ulicą
jechał powóz carskiego namiestnika. Krystyna Krahelska użyczyła twarzy i ciała
pomnikowi warszawskiej Syrenki i jak syrena była dzielna i jasna, a żaden dom
nie był jej domem. Klisze, klisze. Więc jak to opowiedzieć? Może usunąć
nietrafione epitety, spróbować znaleźć nowe, poddać się, spróbować raz
jeszcze. Starać się o obiektywizm i dystans, a potem jednak oceniać.
Przykładać współczesną miarę do niewspółczesnych zamiarów, bez pozwolenia
czytać cudze listy, rewidować pamięć, tropić błędy, popełniać własne, wpadać w
pułapki, gubić się w ślepych zaułkach pomylonych życiorysów, opowiadać. To
jest książka o Halinie Krahelskiej i innych kobietach z rodziny Krahelskich.
To jest książka o kliszach. Niektóre są prześwietlone.