Tradycyjnie, często niemal automatycznie, językoznawstwo bywa oddzielane grubą kreską od nauki o literaturze; czasem nie rysuje się kreski, lecz kopie głęboki kanion. Na dnie takiej przepaści kłębią się i nawarstwiają sprzeczności oraz kontrowersje, zaś ponad otchłanią unoszą się okrzyki oburzenia: językoznawstwo i nauka o literaturze (a o poezji w szczególności) to dwie odrębne dziedziny ludzkich działań, z których każda ma swój własny przedmiot badań i każda rządzi się własnymi prawami. Przyziemną domeną językoznawcy są odmiany przez osoby i przypadki, zaś bliższą gwiazd domeną badacza prozy i poezji odmiany stylów, osobowości obdarzonych talentem twórców i sposoby użycia języka w celach wyższych niż zwykła codzienna komunikacja. Językoznawca opisuje, literaturoznawca interpretuje; pierwszy ocenia poprawność tekstu lub dyskursu (czyli zgodność z przyjętą normą), drugi oryginalność utworu (czyli odstępstwa od normy). Trzecia dramatis persona, czyli twórca, pisze teksty paraliterackie, literackie, poetyckie; z punktu widzenia badaczy języka i sposobów jego używania, a także teoretyków literatury, którzy okopują się na stanowiskach zakładanych na jednym lub drugim skraju przepaści, rola autora ogranicza się do roli dostawcy towaru, on sam zaś na ogół trzyma się z daleka od zawiłości teoretycznych meandrów. W analizach tekstów, a tekstów literackich w szczególności, pierwsze miejsce zajmuje tradycyjnie semantyka leksykalna, a więc znaczenia poszczególnych słów i większych partii dyskursu. Krytycy literaccy, teoretycy literatury i badacze przekładu zastanawiają się nad możliwościami schwytania i ujarzmienia tego, co im się wymyka: problemu wielości znaczeń, sieci pozajęzykowych odwołań, skomplikowanych mechanizmów i granic interpretacji. Gramatyka schodzi wtedy najczęściej na drugi plan jako domena pozbawionych polotu i wyobraźni językoznawców. A przecież cytując sztandarowy slogan twórcy gramatyki kognitywnej, amerykańskiego językoznawcy Ronalda Langackera gramatyka symbolizuje treść. I wymaga wyobraźni. W poniższych rozważaniach postaram się na tyle na ile jest to możliwe abstrahować od semantyki leksykalnej, czyli znaczeń słów, fraz i zdań, skupiając się w zamian na Langackerowskiej gramatyce będącej symbolem treści; jednym słowem, szukać odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób sensy gramatyki łączą się z sensami słów, tworząc spójną całość wiersza. Bo, parafrazując Andrzeja Stasiuka, to nie musi być tak jak z odbiorem literatury przez niezbyt przygotowanych. Czytają czasowniki i rzeczowniki, podmioty i orzeczenia. Bo weźmy, na przykład, poezję. Badacz języka z pewnością może powiedzieć coś interesującego na temat wiersza, przyglądając mu się niejako z pozycji materiałoznawcy, a badacz literatury może wzbogacić językoznawczą analizę, wtajemniczając językoznawcę w tajniki własnego warsztatu. Jeśli połączą siły, być może się okaże, że autor wiersza, nieświadom pełni własnej sprawczej mocy, używa języka dokładnie tak, jak chciałby mu to doradzić językoznawca. I może da się sprawić, że gramatyka poezji ukaże się nam jako poezja gramatyki.
Tabakowska Elżbieta Livres






Przylatujac po raz kolejny do tego malenkiego kraju, nie sposob sie uwolnic od wszystkiego, co zostało w miejscu wylotu w kraju duzym, do ktorego przyjdzie wrocic za chwile. Malenki kraj ma oczywiscie swoje czasem wcale niemałe problemy, o ktore musi sie otrzec nawet poł-turysta. Niezbyt dokładnie widac je z perspektywy grzecznie zainteresowanego pasazera linii Ryanair, majacego przez tydzien do dyspozycji tylko anglojezyczne rozmowy z sasiadami i anglojezyczna gazete. Ale i tak ma sie uczucie, ze w powietrzu unosi sie lekki cien. I siła rzeczy zderza sie z tym drugim, gestym, posepnym, ktory nawet tu rzuca na listopadowe lato porzucona na chwile inna rzeczywistosc.
Żeby uporządkować myślenie o pisaniu, musiałam pomyśleć o tytule, więc wymyśliłam: Zapiski dla zabicia czasu. Piękny tytuł, ale nie mogę go użyć z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że już go wymyślił japonista i tłumacz Henryk Lipszyc dla swojego tłumaczenia na język polski japońskich notatek Kenko buddyjskiego mnicha z końca XIII wieku. Po drugie bo, mimo że podobno podczas pandemii ma się więcej czasu, ja go nie zabijam, lecz gonię, bo mi go ciągle brakuje. Wreszcie po trzecie dlatego, że ten tytuł brzmi żartobliwie, a ja nie chcę pisać ani dla zabawy, ani o zabawnych rzeczach. Pamięć podsuwa wprawdzie drobne winietki, które bywają zabawne, ale to dlatego, że tylko dzięki takim obrazkom można delikatnie dotknąć rzeczy tak straszliwych i tak bolesnych, że bez zabawnych odwołań po prostu nie wystarczyłoby odwagi, żeby się z nimi zmierzyć. Zdecydowałam się więc na Sara Irena Elżbieta. Trzy osoby w trzech rolach: bohaterka, narratorka, tłumaczka; tylko tyle i aż tyle.
Elżbieta Tabakowska, znana tłumaczka i autorka brawurowo napisanych książek poświęconych procesowi przekładu, jest przede wszystkim uczoną, która w swoich pracach harmonijnie łączy myśl językoznawczą z myślą o przekładzie. To w dużej mierze dzięki jej osiągnięciom naukowym w krąg polskiej humanistyki weszło językoznawstwo kognitywne. Pod piórem Elżbiety Tabakowskiej okazuje się ono jednak nie tylko inspirującym paradygmatem współczesnych badań lingwistycznych, lecz także zestawem sprawnych i subtelnych narzędzi wielopoziomowej analizy różnorodnych tekstów – zwłaszcza zaś utworów literackich. Zebrane w tomie Myśl językoznawcza z myślą o przekładzie prace Elżbiety Tabakowskiej przekonują, że kognitywistyczna refleksja językoznawcza pomaga zrozumieć istotę procesu tłumaczenia, dostarczając równocześnie praktykom, teoretykom oraz krytykom przekładu konkretnych, poręcznych i przekonujących kategorii analitycznych, których skuteczności dowodzą zwarte w szkicach liczne przykłady. Naszą ambicją jako redaktorów niniejszego wyboru prac krakowskiej uczonej, było zaprezentowanie wielowymiarowego portretu Elżbiety Tabakowskiej – znawczyni przekładu. Piotr de Bończa Bukowski i Magda Heydel
Celem tej książki jest pokazanie, w jaki sposób szkoła współczesnego językoznawstwa, znana jako „językoznawstwo kognitywne” (cognitive linguistics) czy też – ściślej rzecz ujmując – jego wersja stworzona w Stanach Zjednoczonych przez Rolanda W. Langackera, George’a Lakoffa i ich uczniów, może okazać się pożyteczna dla tłumaczy i teoretyków przekładu (zarówno orientacji „językoznawczej”, jak i „literackiej”), ucząc ich wnikliwego czytania tekstu oraz dostarczając praktycznych wskazówek. Mam nadzieję, ze uda mi się przedstawić argumenty potwierdzające tezę dość powszechnie uznaną za prawdziwą: mianowicie, że tradycyjne rozdzielenie linią demarkacyjną domeny językoznawstwa od domeny teorii literatury jest równie sztuczne i niepotrzebne, jak rozgraniczanie „języka” i „sztuki słowa”. ze Wstępu
Bogata covidowa twórczość minionego roku od trzeźwych fachowych analiz i statystyk, po idiotyczne przepowiednie i kretyńskie rady, od wzruszających pamiętników ozdrowieńców i ostańców po mniej lub bardziej śmieszne memy wszystko to są chyba próby oswajania tego strachu na użytek własny i na pożytek innych. Tylko tragedie, które już się dokonały, lub które się rozgrywają na naszych oczach w naszej osłupiałej świadomości, te zostają poza konkursem. O nich się nie pisze z grafomańską egzaltacją, ani się ich nie wyśmiewa w demotywatorach.