Acheter 10 livres pour 10 € ici !
Bookbot

Kaczmarek Ewa

    Hej, wodo płyń
    Gdzie oczy poniosą
    • 2024

      Kiedy przekazywałam Wam, drodzy Czytelnicy, mój debiutancki tomik „Czerpać z przeszłości”, pisałam, że najbardziej „płodna” w mojej twórczości była młodość. Tak wówczas sądziłam. Był to czerwiec 2022 roku. Miałam już bagaż lat (urodziłam się w 1957 r.) i doświadczeń. Wierszem „Przekupka” zdobyłam wówczas serca wielu z Was. Napisałam go, mając niespełna trzydzieści lat, ale już wtedy wzdrygałam się na samą myśl o kupczeniu wspomnieniami innych ludzi. Niestety często tak właśnie się dzieje. Zarówno ten wiersz, jak i inne spodobały się na konkursie poetyckim w Teresińskim Ośrodku Kultury. Chyba wtedy uwierzyłam w siebie i w to, że moja twórczość może się podobać. Nie minęło wiele czasu i ponownie mam Wam wiele do powiedzenia w swoich wierszach. W tomiku „Hej, wodo płyń” zawarłam całe swoje jestestwo. Nawiązuję w nim do moich korzeni, do ludowości, do tęsknoty za tym, co piękne i co każdemu człowiekowi daje radość i poczucie spełnienia. Upływ czasu dotyczy nas wszystkich, ale chyba najbardziej zdajemy sobie z tego sprawę, kiedy „nasz dzień chyli się ku zachodowi”. Nawet wtedy nie należy jednak rezygnować z realizacji własnych marzeń. Nauczmy tego nasze dzieci i wnuki. Ufam, że i tym razem wiersze, które Wam powierzam, będą czytane przede wszystkim sercem.

      Hej, wodo płyń
    • 2015

      ... Od kiedy pamiętam, chciałam zostać Skłodowską. Nie wiem dokładnie kiedy się ta miłość zaczęła, ale dążyłam do celu uparcie. Inne dziewczynki chciały zostać królewnami, krawcowymi, żonami, mamami… Pomysłów miały wiele. Ale ja postawiłam sobie poprzeczkę wysoko. I szłam w zaparte. Skłodowska i już! A zaczęło się to już pod koniec podstawówki, gdy zaczęliśmy się uczyć chemii. No, chemia – toż to poezja istna! Nie przeszkadzało mi jednak z egzaltacją zachwycać się Tuwimem, kochać Gałczyńskiego, uwielbiać Mickiewicza i płakać razem ze Staffem, gdy o szyby deszcz dzwonił i umierał ciągle, nie wiedzieć czemu. Staff pisał przecież: „Ma dola jest nieszczęsna, ma dola jest szczęśliwa”. I nijak pojąć – ale płakać mi się chciało, gdy czytałam Leopolda. Ale chemia i tak była nadal priorytetem. W ósmej klasie podstawówki, bo wtedy też nas „reformowali” nieustannie, powędrowałam do „chemika” (czytaj: Technikum Chemiczne w Zgierzu). Bez wiedzy rodziny złożyłam papiery, aby rozpocząć karierę naukową i zostać Skłodowską. Moje początki naukowe okazały się trudne i dość niebezpieczne, dla mnie i otoczenia. Aż dziw, że żyjemy, że dom stoi. Niebezpieczeństwo czyhało z każdej strony. Najpierw wypaliłam mamie dziurę w stole, prowadząc bardzo ważne badania, aby wykryć nowy pierwiastek. No, a potem katastrofa, hekatomba! O mało nie wysadziłam komórki w powietrze, w trakcie wiekopomnego, odkrywczego procesu chemicznego. Kto wie, może bym jakiś pierwiastek odkryła, gdyby do akcji nie wkroczyła moja mama. I tak to moje zapędy, aby zostać wielką uczoną, spaliły na panewce, bo dostałam dożywotni zakaz prowadzenia badań odkrywczych. Niepocieszona, zaczęłam uczyć się wierszy i recytować je na konkursach, pod okiem Pani Profesor Elżbieta Kmiecik. I nawet nieźle mi szło, zdobywałam nagrody, ale co najważniejsze pokochałam poezję i postanowiłam zostać wieszczką. Zaczęłam z zapałem pisać wiersze i nie zrażałam się, że lądują w szufladzie. Przecież Norwid – myślałam sobie – też marnie zaczął, a i marnie skończył, a po śmierci potomni go docenili. Chemia nadal była moim marzeniem i poszłam w „inżyniery”, na Politechnikę Łódzką, ale byłam już „koronkami” podszyta (czytaj: pracą w fabryce koronek). Samo życie, 25 godzin na dobę. Wiem, doba ma 24 godziny, ale ja, aby podołać wstawałam godzinę wcześniej. Najbardziej dumny z moich osiągnięć był mój dziadek Ludwik. Chodził po Będkowie jak paw i chwalił się, wszem i wobec, że jego ukochana wnusia Ewunia – czyli ja – gdy skończy nauki, to wymyśli taką chemiczną krowę, która po nakarmieniu trawą od razu da masło, sery, śmietanę etc…

      Gdzie oczy poniosą